Ks. Narcyz Putz, syn Władysława i Józefy z domu Brudniewicz, urodził się 28 października 1877 roku w Sierakowie. Przyjął chrzest św. 25 listopada 1877 roku w kościele parafialnym w Sierakowie. Po ukończeniu Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Seminarium Duchownym w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął 15 grudnia 1901 roku i został powołany na stanowisko wikariusza w Boruszynie. W latach 1903 – 1913 pełni urząd wikariusza w Kolegiacie Szamotulskiej. Tutaj zaznaczył się jego społeczny charakter duszpasterstwa. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu „Rolnika” i był „główną sprężyną” w tej organizacji skupiającej polskich rolników a będącej konkurencją dla niemieckiech i żydowskich kupców. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych. W jednym z czasopism przedwojennych pisano o ks. Putzu: „Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”. W 1913 roku zostaje administratorem Parafii we Wronkach, a od 1915 roku jest proboszczem w Parafii Mądre k. Środy Wlkp. W tym czasie bierze udział w akcji misyjnej na wychodźtwie, zwłaszcza wśród Polaków w Saksonii. „Pamiętają go z tego okresu wychodźcy, jak i księża niemieccy, którzy z wdzięcznością i uznaniem korzystali z jego wydatnej pomocy w kształceniu się w potrzebnym im języku polskim” – pisano po latach. W relacji swego brata inż. Kazimierza Putza: „Będąc proboszczem w Mądrych zwalniał nielegalnie dużo Polaków od niemieckiej służby wojskowej narażając się na represje ze strony Niemców.” W latach 1918-19 zostaje proboszczem w Parafii w Ludzisku k. Inowrocławia. Tutaj „organizuje powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku”.
W roku 1920 roku kard. Dalbor mianuje go pierwszym proboszczem Parafii p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. Podejmuje tu działalność charytatywną i społeczną, zwłaszcza jednak narodowościową. Po latach napisano, że „z wielką energią i zapałem twórczym pozyskiwał zniemczoną parafię dla polskości, biorąc jako radny miasta w Bydgoszczy znaczny udział w upolszczeniu dawniejszego ośrodka germanizacji” (Tygodnik Parafialny, Poznań 6.10.1935 roku). Kiedy po aresztowaniu go w 1939 roku siostra ks. Putza „była na Gestapo w Domu Żołnierza zapytała Wolffa, dlaczego brat został aresztowany, lapidarnie wypowiedział: “Denken Sie an Bromberg” czyli „Proszę wspomnieć Bydgoszcz” – wg relacji Kazimierza Putza. Od 1 października 1925 roku jest proboszczem Parafii p.w. św. Wojciecha w Poznaniu. „Energiczny, wytrwały, niewrażliwy zarówno na pochwały jak i nagany ludzkie, w stosunkach z ludźmi pogodny, a jeśli chce, niepozbawiony zacięcia humorystycznego, zabrał się ks. Putz do pracy organizacyjnej, powołując do życia stowarzyszenie Akcji Katolickiej. (…) Specjalnością jego jest duszpasterstwo dzieci, dla których urządza osobne nabożeństwa niedzielne, których nie najmniejszym urokiem jest zbiorowy śpiew i wspólna recytacja modlitw mszalnych. Drugą charakterystyczną cechą to umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii: na Winiarach, na Sołaczu i Naramowicach.(…) Uznanie zyskuje ze strony świeckich a zwłaszcza tych wydziedziczonych losu i upośledzonych duchowo i materialnie, dla których ks. Putz potrafi być prawdziwym ojcem, postawiwszy w swej parafii dzieło Caritasu na wysokim poziomie sprawności.” (Tygodnik Parafialny, Poznań 6.10.1935 roku). Po wojnie, na tablicy jemu poświęconej umieszczono wesz; o niej miał kiedyś ks. Putz powiedzieć, gdy znaleziono ją na sutannie po powrocie z odwiedzin u biednych, iż jest dla niego „najważniejszym orderem”. Prowadzi w Parafii Tanie Kuchnie i działa w Towarzystwie Kolonii Letnich „Stella”. Władza duchowna powołuje go w 1930 roku do Rady Administracyjnej, a w 1937 roku mianuje kanonikiem honorowym poznańskiej kapituły metropolitalnej. Od 1929 roku, przez dwie kadencje, jest też członkiem Rady Miejskiej Poznania.
Wybuch II Wojny Światowej przynosi dla ks. Putza kolejny etap potwierdzania swej wierności posłudze kapłańskiej. Już 9 listopada 1939 roku zostaje aresztowany przez hitlerowców i umieszczony w Forcie VII w Poznaniu. Wg relacji ks. Zbigniewa Spachacza ks. Putz: „tutaj przeszedł prawdziwą gehennę”. SS-mani stosowali wobec niego szczególne szykany, bili go, grozili bronią. To znęcanie się, głód i chłód oraz straszliwy zaduch tam panujący nie zdołały złamać jego ducha, a przecież nie miał już jednej nerki. (…) stał się przewodnikiem duchowym dla innych współwięźniów i wzorem znoszenia cierpień w duchu poddania się woli Bożej, cierpliwości i pogody ducha”. W grypsach z tamtego okresu pisanych do siostry znajdujemy dużo nadziei. W jednym z nich z 27.12. pisze: „Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem. (…) Uściski. Z Bogiem. N.” 25 kwietnia 1940 roku zostaje wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd po odbyciu kwarantanny, 6 czerwca przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Gusen. Pracował tam w kamieniołomach i przy budowie obozu. Musiał nosić kamienie i rozłupywać ciężkim młotem. Choć miał już ponad 60 lat, bez nerki i stałym błędzie serca (angina pectoris), nie załamywał się, „był tam prawdziwym ojcem i opiekunem duchowym dla innych” – jak pisze ks. Spachacz. Organizował po kryjomu modlitwy i nabożeństwa, budził nadzieję i chęć przetrwania. „Wszędzie go było pełno”. Potrafił przekonać blokowego Hugo Gascha, aby ten przeniósł z rewiru ks. dra Edwarda Kozłowskiego i tak ratować go przed śmiercią. (wg relacji ks. Sylwestra Marciniaka). 8 grudnia 1940 roku ponownie przewieziono go wraz z innymi księżmi do obozu w Dachau. Tutaj pracował na plantacjach, a później w pończoszarni. Znosił piekło obozowe z nieprzeciętną pogodą ducha. Czerpał ją z modlitwy, a szczególnie z odprawianej codziennie Drogi Krzyżowej, którą to praktykę miał jeszcze w okresie wolności. Ta pogoda ducha, odnajdywanie mocy Bożej w modlitwie, często wspólnej, dodawały współwięźniom dodatkowych sił. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Jeden z uwięzionych ks. Gerard Mizgalski nazywa ks. Putza: „naszym hetmanem duchowym”, który „pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich więźniów polskich”. Swój pierwszy dzień w obozie opisuje Czesław Narocki: „Pamiętam pierwszy wieczór tego dnia. Pomiędzy nami znalazł się nieznany więzień, który przez znajomość dostał się do kwarantanny. Był to znany Poznaniowi ks. kanonik Putz. Śpieszył przywitać nas i pocieszyć. Widzę dziś jeszcze staruszka maszerującego w zwartej kolumnie na plac apelowy. Był zawsze uśmiechnięty…” (Głos Wielkopolski, nr 69 z 7.5.1945 roku). Ks. Gerard Mizgalski wspominał jeszcze, iż „w czasie epidemii tyfusu – niespokojny w sercu swoim – ks. Narcyz Putz zbierał brać kapłańską w sypialni bloku i intonował: “Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę Świętą”. Ks. Narcyz przewodniczył, znał doskonale na pamięć tekst wszystkich „godzin”, a pięknym swoim basem śpiewał tak wzruszająco, że zapomnieliśmy o głodzie i tyfusie, spoglądając na niego jak na Archanioła Gabriela zwiastującego nam wielką radość i nadzieję”. Kiedy od października 1942 roku, więźniowie mogli otrzymać paczki z domu, dzieli się żywnością z tymi, którzy jeszcze nic nie otrzymali. W ostatnim liście do swojej siostry Wiktorii (z 29.11.1942 roku) dziękując za żywność, pisał: „Niech Bóg ci wynagrodzi. To była Boża uczta” („Vergelts Gott ! Das war ein Gotterfrass”). Wydawało się wtedy, iż przetrwa obóz. Pan Bóg jednak chciał inaczej. Ks. Putz zachorował na zapalenie płuc, które wywiązało się z przewlekłego przeziębienia podczas listopadowych apeli. Zmarł, opatrzony na drogę do wieczności, w szpitalu obozowym 4.12.1942 roku o g. 20.15., w pierwszy czwartek miesiąca. Zwłoki spalono w miejscowym krematorium 8.12.1942 roku w święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Oficjalnie zmarł na zapalenie płuc. Jednak według relacji ks. Gerarda Mizgalskiego, ostatnim zabiegiem w tym szpitalu był zastrzyk benzyny. (Przewodnik Katolicki z 4.1957 roku). Ciało zostało spalone w obozowym krematorium. O jego śmierci tak mówi wojenny gryps napisany do brata ks. Putza, Kazimierza przez Marię Latosińską: „Opowiada mi własnie żona kuzyna mego, Tadusza Maciejowskiego, który też mieszka w Dachówce [czyt.Dachau – przyp. MK], że znał brata Twego; był tam szalenie lubiany, cudownie działał na otoczenie, ducha dodawał i podtrzymywał na duchu; że wyjechał jako sekretarz do Mantowa [czyt.krematorium – przyp. MK]; ale jak ktoś wspomni teraz o nim, to wszyscy łzy w oczach mają, nawet Gepowcy. Na wniosek do H. [czyt. Hitlera – przyp. MK] odpowiedz rodzinie, że nie, gdyż za dużo pracował na Pom. [czyt. Pomorzu]. Nie mogą go „koledzy” zapomnieć.”
Postulator procesu beatyfikacyjnego ks. dr Roman Gintrowicz napisał w uzasadnieniu : „Śmierć Sługi Bożego uważana była przez współwięźniów jako męczeństwo w sensie teologicznym. W ich opinii Sługa Boży swoje uwięzienie przyjmował z poddaniem się woli Bożej. Jego zdanie się na wolę Bożą wypływało z uprzedniej świętości życia”.Jan Paweł II, który 13 czerwca 1999 roku beatyfikował ks. Narcyza Putza wraz ze 107 Męczennikami II Wojny Światowej, podczas Mszy św. beatyfikacyjnej powiedział: „Jeżeli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji (…), to przede wszystkim dlatego, że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa – darem przywracającym nadzieję”.
Źródło: http://www.swietywojciech.archpoznan.pl/historia/putz.html